Odżywka i serum do włosów Long4Lashes sprawdziły się
rewelacyjnie, a ich działanie opisałam tu [klik] i tu [klik]. Nie będę zaprzeczać, że z całej
serii L4L największe obawy miałam co do szamponu, dlatego wypróbowałam go jako
ostatni. Najbardziej niepokoiło mnie, że produkt może przesuszyć mój skalp i go
podrażnić. Jak rzeczywiście się sprawdził? Zapraszam dalej J
Szampon okazał się być delikatny i ani trochę nie podrażnił
ani nie wysuszył mojej wrażliwej skóry, a przy tym ładnie ją i włosy oczyścił.
W moim odczuciu działa nawet nawilżająco na skórę. Po umyciu włosy są zawsze
miękkie i gładkie. Szampon ma przyjemny zapach, ale nie utrzymuje się długo na
włosach. Po wyschnięciu staje się niewyczuwalny. Szampon w niewielkim stopniu
zahamował wypadanie włosów i wzmocnił je u nasady, a przy każdym zastosowaniu
nadaje im też blasku. Jednak największą z jego zalet jest pojawienie się na mojej
głowie sporej ilości „babyhair”. Na efekt trzeba jednak poczekać. Zanim
zaczęłam zauważać wysyp malutkich włosków minęło ok. 3 miesięcy. Przyznaję, że
szampon używałam raz w tygodniu, więc to niewiele. Ale mimo to babyhair się
pojawiły. Szampon ma też swoje minusy. Przede wszystkim jest mało wydajny, do
mycia trzeba go sporo wycisnąć. Ma
bardzo gęstą konsystencję o kolorze kremowym, która trudno się pieni. Ma też
tendencje do plątania włosów, ale ten problem zauważyłam tylko wtedy, gdy przed
myciem nie olejowałam włosów.
Szampon L4L tak jak odżywka zamknięty jest w białym pudełku
ze złotym kosmykiem po środku. Jego butelka jest również biała, wykonana z twardego,
dobrej jakości plastiku z tym samym logiem.
Całą serią Long4Lashes jestem pozytywnie zaskoczona, ale
najsłabiej z całej 3 oceniam właśnie szampon. Nie ze względu na działanie, bo cierpliwość
popłaca i produkt spełnia obietnice, a efekty są niezaprzeczalne. Mi w
szamponie nie odpowiada jego naprawdę słaba wydajność oraz gęstość, która sprawia
trudności podczas mycia. Jestem pewna, że po dokończeniu butelki raczej już po niego nie
sięgnę, w przeciwieństwie do odżywki czy serum.
Podziękowania dla Oceanic za udostępnienie produktu do testowania :)

Nie jestem osobą używającą odzywek, ale pomysł na zdjęcia do wpisu mi się podoba. ;D
OdpowiedzUsuń